Czym jest taki Syndrom Oszusta?
Ang. Impostor Syndrome. Jest to zjawisko psychologiczne, które powoduje w nas brak wiary we własne możliwości i osiągnięcia. To dręczące myśli, które komunikują nam, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy w tym co robimy i że wszyscy inni są lepsi od nas praktycznie we wszystkim. Ten syndrom przekonuje nas, że tak naprawdę jesteśmy skazani na porażkę i jednocześnie nie zasługujemy na żaden sukces w naszej pracy czy w życiu. Co gorsza - myślimy, że nasze sukcesy to całkowity “przypadek”, że to tylko była “chwila szczęścia”, “bycie w dobrym miejscu o dobrym czasie”. A na końcu pojawia się ta zatrważająca myśl, że …. ktoś nas zaraz zdemaskuje!! I wytknie nas palcem, że jesteśmy…. oszustami! Brzmi znajomo?
Czy masz syndrom oszusta?
Na stronie Katarzyny Pluski znalazłam kilka przydatnych pytań, które pomagają uzyskać odpowiedzi na temat tego czy ten Syndrom Oszusta w nas jest. Pozwoliłam sobie przytoczyć trzy pierwsze:
“Czy uważasz, że to co robisz to za mało? Że to nigdy nie wystarcza?
Myślisz o sobie “Nie jestem tego wart” lub “Nie zasługuję na to”
Martwisz się, że nie możesz sprostać oczekiwaniom innych?
Zbyt często koncentrujesz się na swoich błędach, a nie na swoich osiągnięciach?”
Jak było ze mną?
Nie wiem jak Wy, ale ja na każde z tych pytań odpowiedziałam twierdząco. Mało tego, jak się okazuje przez cały czas żyłam w przeświadczeniu, że tylko ja tak mam i że jestem jakaś wybrakowana. Jakimś cudem wszyscy wokół mnie odnosili sukcesy, a ja? Ja w ogóle tych sukcesów nie widziałam i nie czułam. Pamiętam jedną sytuację, która otworzyła mi oczy. Rok temu odbył się czwarty w moim dorobku artystycznym wernisaż mojej wystawy fotograficznej (“Magiczny Paryż” w Alliance Francaise we Wrocławiu). Przed wernisażem ktoś z moich znajomych wypowiedział takie zdanie: “Wow, Agata musisz być z siebie bardzo dumna!”. Wiecie co poczułam? Nic. Zdałam sobie sprawę, że nie potrafię w sobie znaleźć tego uczucia dumy. Wciąż było mi mało. I wciąż uważałam siebie za jedną wielką oszustkę i w ogóle “z czym do ludzi” (mój ulubiony frazes:D). Aż parę dni temu zobaczyłam stories u @Aifowy na Instagramie i podzieliłam się z Wami krótką myślą, która pojawiła się w mojej głowie. Pomyślałam sobie wtedy po raz pierwszy, że nie jestem w tym sama i że nawet tak niesamowicie inspirujący ludzie mają takie uporczywe myśli tak jak ja. A potem posypała się lawina waszych wiadomości, waszych historii. I to był dla mnie punkt wyjścia do tego by zacząć o tym mówić głośniej i by podzielić się z Wami moją własną historią.
Moja historia
Syndrom Oszusta był we mnie tak mocno od zawsze zakorzeniony, że dopiero od niedawna zaczęłam myśleć o fotografii na poważnie. Miałam przeróżne momenty i fazy podczas tych 14 lat fotografowania. Dziś jednak chcę skupić się szczególnie na roku poprzednim czyli 2020, bo właśnie wtedy zakochałam się w fotografii na nowo i zaczęłam znowu poszukiwać w niej miejsca dla siebie. Od kiedy tworzę miałam zawsze w głowie takie dwa przeciwstawne sobie głosy. Jeden głos był kibicujący i mówił : “wow, Twoje zdjęcia są wyjątkowe! To co robisz jest niesamowite i zupełnie inne niż reszta!”, drugi głos (ten, co zdecydowanie go nie lubię) mówił : “za mało się starasz”, “te zdjęcia powstały przecież przypadkowo - doskonale o tym wiesz” “odkryją to i przestaną lubić Twoją twórczość”. A więc jak możecie sobie pewnie wyobrazić żyć z takimi dwoma zupełnie różnymi głosami było i jest cholernie trudno. Wieczna walka ze sobą. Wieczny autosabotaż i krytyka. Moja droga fotograficzna i rozwój to były trzy kroki do przodu i zawsze dziesięć kroków w tył. Hamowałam siebie w rozwoju tak mocno, że zajęło mi dotarcie do tej prawdy 14 (!! sic!) lat, może nawet i trochę więcej.
Jak odkryłam, że towarzyszy mi syndrom oszusta?
W 2020 roku w końcu wybrałam się na terapię. Napiętrzyło się we mnie naprawdę dużo emocji, z którymi sobie przestałam radzić po prostu. Otarłam się o depresję, więc sprawa była poważna. Od słowa do słowa wyszło, że stosuje na sobie właśnie ten autosabotaż non stop i nie tylko w życiu zawodowym, ale właśnie głównie w życiu osobistym, w relacjach z innymi ludźmi. Nie trudno się domyślić jak bardzo rzutowało to na moje subiektywne postrzeganie swojego talentu fotograficznego. W rezultacie zupełnie siebie samej nie wspierałam w rozwoju. Odkryłam jak wielgaśną blokadę samą dla siebie stanowiłam w tym przeświadczeniu o byciu gorszą z zasady. Wtedy też dokonało się w mojej głowie wiele zmian, a miłość do fotografii zaczęła przysłaniać mi wszystko co do tej pory mi psuło głowę. Nie było też tak. że poczułam się lepiej od razu, bo wszystko to odblokowywało się stopniowo, powoli. Ten proces tak naprawdę wciąż się we mnie dopełnia i myślę, że jeszcze dużo rzeczy po drodze sobie uświadomię.
Moje blokady
Przez większość czasu kiedy fotografowałam robiłam zdjęcia za darmo koleżankom, bo wydawało mi się. że nie robię nic takiego. Ot, kilka foteczek. Przecież mi to również sprawia frajdę. Jak się okazuje - to jest właśnie myślenie w syndromie oszusta. “Jest to takie łatwe dla mnie, to niby czemu mam brać kasę, może powinnam bardziej się postarać i wtedy na te pieniądze będę zasługiwać? Nie nie i jeszcze raz nie! Mogę być wystarczająca z tym co robię i tyle. Bo właśnie mój sposób postrzegania świata jest inny niż drugiej osoby - co za tym idzie i tak wyjątkowy. Nie trzeba być “bardziej” “starać się bardziej”. Bo wtedy właśnie przekonujemy samych siebie, że tylko będąc “jakąś” albo “perfekcyjną” mogę nazywać siebie prawdziwą fotografką. Kolejnym aspektem jest dzielenie się wiedzą. Skończylam szkołę fotograficzną, z wykształcenie jestem Artystką Fotografką. A wciąż jest w mnie ta słynna myśl - “z czym do ludzi”. To strach, że ktoś nie dostanie ode mnie tego czego oczekiwał. Strach przed niespełnieniem oczekiwań innych. Strach przed popełnieniem błędów! A wracając do tematu pieniędzy. Ta blokada zeszła ze mnie dopiero kiedy założyłam firmę i nie czułam się jak “wieczny” oszust, co za sesję bierze do kieszeni. Podniosłam ceny i zrobiłam pierwsze sesje jako przedsiębiorca. I kurczę, przyznam Wam, że to było jedno z najcudowniejszych oczyszczających uczuć świata. Poczułam wdzięczność. Jak się okazuje było to jednak chwilowe.
Firma
Po założeniu firmy poczułam straszny nacisk z mojej własnej strony, że muszę teraz koniecznie cisnąć. Z sesjami, rozwojem, stroną internetową. Była to naprawdę ogromna presja. Poczułam, że nie daje rady i na jesień oraz później zimę syndrom znów dał mi się we znaki, złapałam koszmarnego doła nie tylko przez pandemie, brak ślubów, ale też przez to, że nagle nie było klientów. Blokada wróciła, a ja nie umiałam jej powstrzymać. Wróciło porównywanie się do innych. Czułam się beznadziejnie. Widziałam jak inni fotografowie wrzucają zdjęcia z kolejnych zleceń. A ja nie miałam po prostu siły nawet się ogłaszać, bo potrafiłam tylko skupić się na mojej pracy na etacie. W konsekwencji czułam się winna nieustannie. I wówczas zdałam sobie sprawę, że ja naprawdę mam w sobie syndrom oszusta i…. że tak naprawdę wszystko ze mną jest okej! W całej tej mojej przeprawie przez wszystkie te emocjonalne zakamarki pomogła mi terapia. Kilka spotkań, trafnych słów. Zaczęłam coraz bardziej dociekać tych swoich emocji i zastanawiać się nad tym dlaczego narzuciłam na siebie tyle presji i czemu wciąż samą siebie atakuję zamiast wspierać (w końcu kto ma mnie wspierać najmocniej jak nie ja sama?!). Rezultatem pracy nad moją blokadą było dla mnie wyjście ze strefy komfortu. Było to mój pierwszy lajw na Instagramie, który odbył się w listopadzie na temat (o losie!!) ODWAGI w fotografii:)
Lajwy niczym autoterapia
Moim sposobem na wychodzenie ze strefy komfortu była organizacja lajwów. Oczyszczające było dla mnie opowiadanie mojej historii ludziom. Nie spodziewałam się, że ta forma będzie dla mnie czymś tak drogocennym. Szczególnie, że ja i wystąpienia publiczne nigdy zbytnio za sobą nie przepadaliśmy, bo zazwyczaj zjadał mnie przeraźliwy stres. Z początku wystąpienia faktycznie stanowiły dla mnie ogromne przeżycie (nie przeczę, że już tak nie jest, choć na szczęście w mniejszym stopniu) drżał mi wówczas głos. Ale żeby nie stresować się za bardzo przed każdym lajwem pisałam dla siebie skrypt tego co powiedzieć. Dzięki notatkom nie gubiłam sensu i mówiłam to co chciałam przekazać. Urosłam. Zauważyłam, że moi odbiorcy Instagramiowi znajdują te wystąpienie pozytywnie, dostawałam też mnóstwo wiadomości, że dzięki lajwom czują się lepiej. A to nadało temu wszystkiemu sens. I tu moja kolejna blokada zniknęła - ta o dzieleniu się wiedzą.
Mastermind
W którymś momencie przyznałam się jednak przed samą sobą, że mój mały biznes potrzebuje kopa. I to konkretnego. Najlepiej w postaci wspierającej się grupy ludzi z tej samej branży. Wiele czytałam o Mastermindach (dla zainteresowanych czym taki Mastermind jest zostawiam linka do strony Pani Swojego Czasu) i o tym jak wspaniale działają. Postanowiłam spróbować i wrzuciłam na Instagramie ogłoszenie. Zgłosiło się naprawdę dużo osób i finalnie na bazie własnych subiektywnych odczuć wybrałyśmy się wzajemnie z Asią Półszeptem i Kasią Manikowską. Nasze spotkania od początku odbywały się w duchu wzajemnego wsparcia, tak zwanego dziewczeńskiego girl power :) To niesamowite jak bardzo można sobie wzajemnie pomóc. Tak więc mastermindowe spotkania pozbawiły mnie kolejnych blokad. O Mastermindzie mogłabym pisać długo i z pewnością napiszę o nim osobny artykuł, żeby opowiedzieć Wam więcej o moich odczuciach :)
Czy Syndrom Oszusta dalej mną rządzi?
Czarować was nie będę, z tym syndromem nie łatwo jest wygrać. Ale wiecie co jest istotne? Rozpoznać cwaniaka! :D To jest bardzo ważne, by nazwać to po imieniu. By świadomie rozpoznawać z automatu czy myśli te są w ogóle myślami, które wypowiadam świadomie? I wychodzić ze strefy komfrotu malutkimi kroczkami. Ale najważniejsze - być blisko siebie, swoich emocji i pozwalać sobie nie być "doskonałym" (bo coś takiego nie istnieje!).